piątek, 14 listopada 2014

„Podróże z Herodotem” Ryszard Kapuściński - o przekraczaniu granic czasu i przestrzeni


„Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia.”

Ryszard Kapuściński pisze, że przez długi czas dręczyło go pragnienie, by po prostu przekroczyć granicę i zobaczyć, co się za nią znajduje. Nie marzył o zwiedzeniu Paryża czy Rzymu, chciał po prostu dokonać mitycznego aktu przejścia na drugą stronę. O swoich pierwszych podróżach w przestrzeni i czasie opowiada w „Podróżach z Herodotem”.

Pisarz wraca wspomnieniami do czasów, gdy świeżo po studiach, dostał pracę w „Sztandarze Młodych”. Były lata 50., komunizm zdecydowanie nie sprzyjał rozwoju artystycznemu Polski, która była zacofana w porównaniu do Zachodu. Młody Kapuściński szybko został zauważony, a jego reportaże zostały nagrodzone m..in. Złotym Krzyżem Zasług. Pewnie dlatego też to jego redaktorka wybrała, by pojechał do Indii i napisał o kulturze, i zwyczajach tam panujących. 

Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach w Polsce bardzo mało wiedziano o azjatyckich krajach. Literatury im poświęconej praktycznie nie było lub była trudno dostępna. Jak Kapuściński mógł więc należycie przygotować się do wyprawy? No właśnie nie mógł lub nie zrobił tego, bo nie przypuszczał, że jakiekolwiek przygotowanie jest mu potrzebne. Był rok 1956, Kapuściński miał zaledwie 24 lata i wiele trudnych barier do pokonania: językowych, kulturowych i finansowych. Niedoświadczony więc reporter wyrusza w swoją pierwszą zagraniczną podróż z ignorancją, właściwą młodym ludziom, a wraca sfrustrowany i podłamany własną porażką. Po latach jednak dostrzega, że nie był to do końca czas stracony. Tak to już jest, że dopiero, gdy możemy na coś spojrzeć na spokojnie i z obiektywizmem, dostrzegamy prawdziwe tego znaczenie, ukryty sens. I tak też było z Kapuścińskim i jego pierwszą zagraniczną wyprawą.


„Przeciętny człowiek nie jest specjalnie ciekaw świata. Ot, żyje, musi jakoś się z tym faktem uporać, im będzie to kosztowało mniej wysiłku - tym lepiej. A przecież poznawanie świata zakłada wysiłek, i to wielki, pochłaniający człowieka. Większość ludzi raczej rozwija w sobie zdolności przeciwne, zdolność, aby patrząc - nie widzieć, aby słuchając - nie słyszeć.”

To co mnie szczególnie zaciekawiło, to nie tyle ta inność, jaką odczuwał reporter, będąc w Azji, ale to, jak czuł się, gdy postawił stopę na włoskiej ziemi. Bo zanim Kapuściński dotarł do Indii, miał przesiadkę w Rzymie, a tam dotarło do niego, jaka wielka przepaść dzieli kraje komunistyczne od zachodnich. Jak bardzo jest wyalienowany i widoczny, choć stara wtopić się w tłum, kupując nowe ubrania: „Poczułem, że biorą mnie za innego, i choć powinienem się cieszyć, że siedzę tutaj, pod cudownym niebem Rzymu, zrobiło mi się nieprzyjemnie i nieswojo. Choć zmieniłem garnitur, nie mogłem ukryć pod nim tego, co mnie ukształtowało i naznaczyło. Byłem oto we wspaniałym świecie, który mi jednak przypominał, że stanowię w nim obcą cząstkę”.

A dlaczego „Podróże z Herodotem”? Przed wyprawą do Indii, Kapuściński dostał „Dzieje” Herodota od redaktor naczelnej „Sztandaru Młodych”. Początkowo niewiele czasu poświęcał lekturze, potem jednak czytał ją coraz bardziej zachłannie i wnikliwie, odnajdując w starożytnym historyku pokrewną duszę. W „Podróżach z Herodotem” Kapuściński poza reportażami z pierwszych wyjazdów, streszcza czytelnikowi „Dzieje”, jednocześnie komentując poszczególne zdarzenia i porównując własne możliwości z tymi, jakie miał Herodot. Nie oszukujmy się, dziś wystarczy mieć pieniądze i trochę chęci, by zwiedzać świat, w starożytności jednak, gdy nie było samolotów, ani nawet pociągów czy samochodów, trzeba było mieć coś więcej: nieodpartą chęć przekraczania barier i poznawania nowych kultur i ludzi. Herodot podróżował najczęściej pieszo, w towarzystwie jednego niewolnika, niosącego jego ekwipunek. Co ten starożytny podróżnik powiedziałby dziś, gdybyśmy mu powiedzieli, że wystarczy wsiąść w samolot i w 20 godzin może znaleźć się na drugim końcu świata? Pewnie uznałby, że to już nie jest prawdziwa, pełna przygód, wyprawa. I miałby rację…

fot :PAP/Photoshot

Tak jak „Dzieje” stały się natchnieniem dla Kapuścińskiego reportera, tak Herodot stał się pokrewną duszą dla Kapuścińskiego podróżnika. Napisane gawędziarskim, refleksyjnym stylem „Podróże z…” czyta się szybko i zachłannie. A po lekturze zostaje w duszy ta dręcząca tęsknota za przekraczaniem granic i poznawaniem nowych kultur. Ja już planuję, marzę, oglądam, a na razie zwiedzam wirtualnie, bo mam w sobie jakiegoś niespokojnego ducha, który nie pozwala mi cieszyć się tym, gdzie jestem, a który zaspokojony i szczęśliwy czuje się jedynie, poznając nowe – nieważne, czy to ruiny Koloseum czy pobliski, dolnośląski zamek, ważne, by chłonąć świat całą sobą.

 „Podróż nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca.”

PS Niniejszym wpisem rozpoczynam serię postów o książkach/filmach inspirujących do poznawania świata bądź rozwoju duchowego. Powyższy tekst po raz pierwszy został opublikowany na moim pierwszym blogu w 2013 roku.

4 komentarze:

  1. Bardzo lubię Kapuścińskiego. Zawsze jest na czasie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rewelacyjny pomysł na serię wpisów! Będę śledzić z uwagą.
    A Kapuściński wciąż przede mną - nie wątpię, że lektura jego tekstów będzie czymś mocno inspirującym :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja ulubiona książka Kapuścińskiego :) Bardzo inspirująca! Ciekawa jestem jakie będą kolejne wpisy :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Oprócz "Hebanu" to moja ulubiona książka Kapuścińskiego.

    Świetny pomysł na cykl!

    OdpowiedzUsuń