„Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia.”
Ryszard
Kapuściński pisze, że przez długi czas dręczyło go pragnienie, by po prostu
przekroczyć granicę i zobaczyć, co się za nią znajduje. Nie marzył o zwiedzeniu
Paryża czy Rzymu, chciał po prostu dokonać mitycznego aktu przejścia na drugą
stronę. O swoich pierwszych podróżach w przestrzeni i czasie opowiada w
„Podróżach z Herodotem”.
Pisarz wraca
wspomnieniami do czasów, gdy świeżo po studiach, dostał pracę w „Sztandarze
Młodych”. Były lata 50., komunizm zdecydowanie nie sprzyjał rozwoju
artystycznemu Polski, która była zacofana w porównaniu do Zachodu. Młody
Kapuściński szybko został zauważony, a jego reportaże zostały nagrodzone m..in.
Złotym Krzyżem Zasług. Pewnie dlatego też to jego redaktorka wybrała, by
pojechał do Indii i napisał o kulturze, i zwyczajach tam panujących.
Trzeba pamiętać,
że w tamtych czasach w Polsce bardzo mało wiedziano o azjatyckich krajach.
Literatury im poświęconej praktycznie nie było lub była trudno dostępna. Jak
Kapuściński mógł więc należycie przygotować się do wyprawy? No właśnie nie mógł
lub nie zrobił tego, bo nie przypuszczał, że jakiekolwiek przygotowanie jest mu
potrzebne. Był rok 1956, Kapuściński miał zaledwie 24 lata i wiele trudnych
barier do pokonania: językowych, kulturowych i finansowych. Niedoświadczony
więc reporter wyrusza w swoją pierwszą zagraniczną podróż z ignorancją,
właściwą młodym ludziom, a wraca sfrustrowany i podłamany własną porażką. Po
latach jednak dostrzega, że nie był to do końca czas stracony. Tak to już jest,
że dopiero, gdy możemy na coś spojrzeć na spokojnie i z obiektywizmem,
dostrzegamy prawdziwe tego znaczenie, ukryty sens. I tak też było z
Kapuścińskim i jego pierwszą zagraniczną wyprawą.
„Przeciętny człowiek nie jest specjalnie ciekaw świata. Ot, żyje, musi jakoś się z tym faktem uporać, im będzie to kosztowało mniej wysiłku - tym lepiej. A przecież poznawanie świata zakłada wysiłek, i to wielki, pochłaniający człowieka. Większość ludzi raczej rozwija w sobie zdolności przeciwne, zdolność, aby patrząc - nie widzieć, aby słuchając - nie słyszeć.”
To co mnie
szczególnie zaciekawiło, to nie tyle ta inność, jaką odczuwał reporter, będąc w
Azji, ale to, jak czuł się, gdy postawił stopę na włoskiej ziemi. Bo zanim
Kapuściński dotarł do Indii, miał przesiadkę w Rzymie, a tam dotarło do niego,
jaka wielka przepaść dzieli kraje komunistyczne od zachodnich. Jak bardzo jest
wyalienowany i widoczny, choć stara wtopić się w tłum, kupując nowe ubrania: „Poczułem,
że biorą mnie za innego, i choć powinienem się cieszyć, że siedzę tutaj, pod
cudownym niebem Rzymu, zrobiło mi się nieprzyjemnie i nieswojo. Choć zmieniłem
garnitur, nie mogłem ukryć pod nim tego, co mnie ukształtowało i naznaczyło.
Byłem oto we wspaniałym świecie, który mi jednak przypominał, że stanowię w nim
obcą cząstkę”.
A dlaczego
„Podróże z Herodotem”? Przed wyprawą do Indii, Kapuściński dostał „Dzieje”
Herodota od redaktor naczelnej „Sztandaru Młodych”. Początkowo niewiele czasu
poświęcał lekturze, potem jednak czytał ją coraz bardziej zachłannie i
wnikliwie, odnajdując w starożytnym historyku pokrewną duszę. W „Podróżach z
Herodotem” Kapuściński poza reportażami z pierwszych wyjazdów, streszcza
czytelnikowi „Dzieje”, jednocześnie komentując poszczególne zdarzenia i
porównując własne możliwości z tymi, jakie miał Herodot. Nie oszukujmy się,
dziś wystarczy mieć pieniądze i trochę chęci, by zwiedzać świat, w
starożytności jednak, gdy nie było samolotów, ani nawet pociągów czy
samochodów, trzeba było mieć coś więcej: nieodpartą chęć przekraczania barier i
poznawania nowych kultur i ludzi. Herodot podróżował najczęściej pieszo, w
towarzystwie jednego niewolnika, niosącego jego ekwipunek. Co ten starożytny
podróżnik powiedziałby dziś, gdybyśmy mu powiedzieli, że wystarczy wsiąść w
samolot i w 20 godzin może znaleźć się na drugim końcu świata? Pewnie uznałby,
że to już nie jest prawdziwa, pełna przygód, wyprawa. I miałby rację…
Tak jak „Dzieje”
stały się natchnieniem dla Kapuścińskiego reportera, tak Herodot stał się
pokrewną duszą dla Kapuścińskiego podróżnika. Napisane gawędziarskim,
refleksyjnym stylem „Podróże z…” czyta się szybko i zachłannie. A po lekturze
zostaje w duszy ta dręcząca tęsknota za przekraczaniem granic i poznawaniem
nowych kultur. Ja już planuję, marzę, oglądam, a na razie zwiedzam wirtualnie,
bo mam w sobie jakiegoś niespokojnego ducha, który nie pozwala mi cieszyć się
tym, gdzie jestem, a który zaspokojony i szczęśliwy czuje się jedynie, poznając
nowe – nieważne, czy to ruiny Koloseum czy pobliski, dolnośląski zamek, ważne,
by chłonąć świat całą sobą.
„Podróż nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca.”
PS Niniejszym wpisem rozpoczynam
serię postów o książkach/filmach inspirujących do poznawania świata bądź
rozwoju duchowego. Powyższy tekst po raz pierwszy został opublikowany na moim
pierwszym blogu w 2013 roku.
Bardzo lubię Kapuścińskiego. Zawsze jest na czasie.
OdpowiedzUsuńRewelacyjny pomysł na serię wpisów! Będę śledzić z uwagą.
OdpowiedzUsuńA Kapuściński wciąż przede mną - nie wątpię, że lektura jego tekstów będzie czymś mocno inspirującym :)
Moja ulubiona książka Kapuścińskiego :) Bardzo inspirująca! Ciekawa jestem jakie będą kolejne wpisy :D
OdpowiedzUsuńOprócz "Hebanu" to moja ulubiona książka Kapuścińskiego.
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł na cykl!