Gdzieś na wiosnę, po powrocie z Kuby,
szukałam książki, która przeniosłaby mnie gdzieś daleko i zaciekawiła nowymi
miejscami. Tak trafiłam na „Światoholików” małżeństwa Pawlickich, publikację,
którą zachwalałam tutaj. Gdy tylko usłyszałam, że wydano ich nową książkę,
wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
Wiecie jak to jest – 26 dni urlopu to za mało
dla zapaleńca takiego jak ja. Teraz jestem już po dwóch długich wyjazdach i z
niecierpliwością odliczam dni do krótkiego wypadu we wrześniu do Włoch. W
międzyczasie jednak staram się rozwijać moją podróżniczą pasję poprzez czytanie
relacji innych. Wspaniale jest oddawać się lekturze blogów podróżniczych,
jeszcze lepiej sięgnąć po inspirującą, rozwijającą lekturę. „Siedem razy świat”
to książka, która nie tylko zaspokoiła mój głód wiedzy o świecie, ale też
pozwoliła całkowicie oderwać się od rzeczywistości i przenieść daleko od
miejsca zamieszkania.
Tym razem swoją opowieść Pawliccy budują
wokół 7 słów kluczy: tatuaż, dżungla,
sierociniec, plaża, ryby, szaman i przemiana. Jest spełnienie
amerykańskiego snu na Hawajach, lekcja pokory w Japonii, odrodzenie się na nowo
za pomocą maoryskiego tatuażu w Nowej Zelandii, przeistoczenie w geishe,
podążanie tropem goryli w Ugandzie, odwiedziny u szamana w Kostaryce. Do tego
masa ciekawostek, stawianie pytań i poszukiwanie na nie odpowiedzi, a także niesamowita
pokora. Jak pisze Pani Aleksandra: „Jesteśmy
tolerowani, ale nie możemy być nachalni. To nie nasz świat. Mamy prawo go
podejrzeć, ale nie rozpraszać nieposkromiona ciekawością”.
Świadoma turystyka to także temat, który często poruszają blogerzy. Pamiętajmy,
że nasza zachodnie wartości niekoniecznie sprawdzą się w innych miejscach na
Ziemi, a wręcz mogą zniszczyć ich unikalną kulturę.
„Siedem
razy świat” to lektura, która poszerza światopogląd, fascynuje i naprawdę
trudno się od niej oderwać. Do tego przepiękne fotografie, które nie tylko
dopełniają opowieści, ale też same w sobie są historią.